tło

tło
tło

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 8



Szkolenia
W czasie gdy Theo brał prysznic, ja poszłam obudzić oddział. To była ich druga noc tutaj, panuje ostra zima, są bardzo ciężkie warunki.
-Za cztery minuty widzimy się na jadalni- krzyknęłam, wchodząc do namiotu.
Po posiłku zebraliśmy się tak samo jak wczoraj, przed barakiem apelacyjnym.
-Dzisiaj pójdziemy w teren, na strzelnice, pokażemy wam jak strzelać.- wytłumaczyłam.
-Za mną.- krzyknął Theo.
Szliśmy taki sam kawał drogi jak z Ellie, ja i Theo szliśmy na czele, rozmawialiśmy:
-Theo, musimy z nimi porozmawiać. -Powiedziałam.
-Musimy, może gdy wrócimy pójdziemy na stronę i porozmawiamy?- zaproponował.
-Ok, mogę ja im pokazać jak strzelam?- uśmiechnęłam się.
-Robisz to lepiej niż ja, więc i tak ty pokażesz.- odwzajemnił uśmiech.
Jest wysoki, ma ciemne, ścięte na jeża włosy i brązowe bardzo ładne oczy. Jest naprawdę przystojny.        Chwycił mnie za rękę, co chwilę się na mnie patrzył, czasami nasze wzroki się spotykały i uśmiechał się do mnie, strasznie to lubię. Doszliśmy na miejsce, robiłam wszystko po kolei, tak samo jak robiła to Ellie. Wskazałam palcem trzy osoby, nie kojarzyłam ich ani ze szkoły, ani z dzielnicy w której mieszkałam. Dałam im pistolety do ręki i kazałam się przyglądać. Wyciągnęłam zza paska, swój pistolet, naładowałam magazynek i zaczęłam strzelać. Theo w tym czasie mówił o postawie, o prawidłowym trzymaniu broni, o celowaniu. Wystrzelałam cały magazynek, nowi zaczęli strzelać. Pierwszym trzem osobom szło naprawdę dobrze, na samym końcu był Will, Jennifer i Nathan. Nie mogli się skupić cały czas spoglądali to na mnie to na Theo, strasznie mnie to niepokoiło. Każdy spróbował strzelać, odbezpieczyłam pistolet i ruszyliśmy w drogę powrotną, biegiem. Dokładnie tak samo jak na kursie Ellie. Dobiegliśmy w półtorej godziny, oddział poszedł wziąć prysznic, i na kolacje. Theo i ja zatrzymaliśmy Willa, Nathana, Jennifer i Natalie, chcieliśmy z nimi porozmawiać.
-Może w końcu wyjaśnicie co tu robicie? I co my tu robimy?!- rzuciła Natalie.
-Nie denerwuj się bo ci żyłka pęknie.- zaśmiał się Theo, popatrzyliśmy na siebie z uśmiechem.
-To że tu wylądowaliście to nie nasza wina, mieliśmy podobnie. Tym razem sprawa jest tak poważna że musieli ściągnąć całą młodzież z miasta. Grozi nam wojna.
Na te słowa zauważyłam że nogi się pod nimi ugięły, byli wstrząśnięci tym co powiedziałam, nie dziwie się im.
-Co teraz?- zapytał Will.
-Przejdziecie szkolenie, nauczymy was walczyć wręcz, strzelać, używać nadajników. – wytłumaczył Theo.
-Super, może teraz przejdziemy do waszej sprawy co?- powiedziała Natalie.
-Zabrano nas w nocy z domów i przywieziono tutaj to wszystko, a to że staliśmy się kapitanami, to przypadek. Nasze szkolenie ukończyliśmy najlepiej więc wybrano mnie i Theo.
-Czy coś was łączy? – zapytał Will.
Theo i ja popatrzyliśmy na siebie, uśmiechnął się lekko do mnie i powiedział:
-Tak.
-Idźcie już wziąć prysznic i na kolacje, bo nic wam nie zostanie. Dobranoc- powiedziałam.
Razem z Theo poszliśmy do baraku żeby zdać raport z dzisiejszego dnia, weszliśmy, panowała straszna atmosfera: wszyscy biegali, byli wstrząśnięci, łapali się za głowę.
-Co się stało?- zapytałam kobiety stojącej przed nami.
-Nic nie wiecie? Spencer Taylor został zabity. – powiedziała ze łzami w oczach.
Nogi mi się ugięły, popatrzyłam na Theo, zachował zimną krew, porwał mnie za ręke i poszliśmy do naszego namiotu.
-Rozumiesz co to znaczy?- zapytał.
-Nie do końca.- odpowiedziałam.
-Wróg, kimkolwiek jest prowadzi z nami wojnę, strategiczną- wyjaśnił, prawie krzycząc.
-Boże.- powiedziałam i zasłoniłam twarz rękami. – Co teraz?
-Nie mam pojęcia, muszę iść do Jasona.
Poszedł, szybkim krokiem. Położyłam się na łóżko, chciałam poczekać na Theo, ale zasnęłam. Wszedł po ciuchu ale i  tak się obudziłam.
-Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.- wyszeptał.
-Nic się nie dzieje, byłeś u kaprala?-zapytałam.
-Byłem u swojego ojca, moje przewidywania się potwierdzają, jutro koło 4.00 wysyłają 14 samolotów bojowych, na tamte tereny. Jutro musimy eskortować rodziny z miasta, do specjalnie przygotowanych obozów.- wyjaśnił
-No dobrze, dostaniemy jakieś ubezpieczenie?-zapytałam.
-Tak, każdy żołnierz dostanie broń i nadajnik.- wyjaśnił. –Śpij Jane, jutro naprawdę trudny dzień.
Byłam tak zmęczona, że jak tylko położyłam głowę na poduszkę zasnęłam, czułam jak w nocy Theo gładzi mnie po włosach. Przy nim czuje się bezpieczna, nawet w tak groźnej sytuacji. Gdy tylko dotrzemy do miasta muszę odnaleźć moją rodzinę i wytłumaczyć co się dzieje. Moi rodzice to lekarze, może sprowadzę ich tutaj, przydadzą się.
-Jane, czas wstawać.- obudził mnie Theo.
-Już wstaje. – uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.
Wstałam ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Poszłam obudzić oddział i wysłałam ich na śniadanie. Wróciłam jeszcze na chwilę do namiotu, Theo poszedł pod prysznic, wzięłam przygotowane przez niego rzeczy: nadajnik wyglądał jak zegarek, coś podobnego do telefonu, widziałam to w książce nazywa się to GPS oraz pistolet z dwoma zapasowymi magazynkami. Wyciągnęłam zza łóżka plecak, spakowałam niezbędne rzeczy i wsunęłam za pasek od spodni pistolet. Przed jadalnią czekał już nasz oddział i Theo.
-Wszystko jasne?- zapytał Theo, zwracając się do żołnierzy.
-Tak jest Sir!- krzyknęli chórem żołnierze.
Musieliśmy przejść pieszo jakieś 2-3 km żeby dojść do furgonetek, w umówionym miejscu czekały już samochody i kierowcy, wsiedliśmy i ruszyliśmy do miasta. Zaczyna się robić coraz cieplej, śnieg topnieje, dzisiaj jest piękny dzień, słońce świeci, w niektórych miejscach z pod śniegu wystaje trawa, jest dość ciepło. Powoli dojeżdżamy na miejsce, wysiadam z jako pierwsza, Theo pojechał w innym aucie. Zbieramy się w rzędzie, Theo tłumaczy co mają robić żołnierze.
-Dzielimy się na 5 grup, tyle mamy obozów, każda grupa zbiera 100 osób i zabiera do obozów, na GPS macie ustawione punkty obozów. Za 3 godziny widzimy się w tym samym miejscu.  - wytłumaczyłam żołnierzom
Nasi dawni przyjaciele, są w jednej grupie, ja i Theo idziemy do miasta osobno od oddziału, żeby załatwić parę spraw. Theo poprosił mnie żebym poszła z nim na cmentarz zobaczyć grób mamy, w zamian obiecał że pomoże mi znaleźć rodziców. W mieście jest spokojnie, ludzie o niczym nie wiedzą. Wiem gdzie jest cmentarz, dochodzimy do tamtego miejsca, otwieramy bramę.
-Nie wiemy gdzie ją pochowano i czy w ogóle ją pochowano.- powiedział Theo.
-Nagrobki są podpisane, mamy trzy godziny znajdziemy ją.-odpowiedziałam z uśmiechem.
Chodziliśmy między alejkami, znalazłam grób moich dziadków. Znaleźliśmy grób mamy Theo. Na nagrobku  pisało: Tu leży Teresa Cole. Niech spoczywa w pokoju. Widzę że Theo prawie płacze, opieram głowę o jego ramię. Obejmuje mnie ręką i mówi:
-Chodźmy.
Nie odezwałam się, wyszliśmy z cmentarza i ruszyliśmy w stronę mojej dzielnicy, mijamy szkołę gdzie często bywaliśmy razem, idziemy tą samą drogą którą wracaliśmy każdego dnia ze szkoły. Dochodzimy do dzielnicy, zbliżamy się do mojego domu. Pukam do drzwi, moim oczom ukazuje się przestraszona mama.
-Kochanie wróciłaś! - krzyknęła rzucając mi się na szyję.
-Nie wróciłam, przyszłam zabrać was ze sobą. – popatrzyłam na zegarek. – Mamy godzinę bierzcie najpotrzebniejsze rzeczy i wracamy.
Rodzice ubrali się i całą drogę szli za nami, Theo chwycił mnie za rękę, ciekawe czy to zauważyli. Doszliśmy do aut, oddział był już gotowy do odjazdu.
-Zadanie wykonane?- zapytałam.
-Tak jest Sir!- odkrzyknęli.
Wsiedliśmy do samochodu tym razem w aucie siedziałam ja Theo moja mama i tata.
-Jane, gdzie nas zabieracie? – zapytał tata.
-Proszę państwa, ludzi którzy są poza terenami miasta, wypowiedzieli nam wojnę, zabili wczoraj kaprala Spencera Taylor’a, tym ruchem wywołali strach w naszych oddziałach, całe miasto zostało ewakuowane do bezpiecznych obozów pochowanych w lasach. – wytłumaczył Theo.
-No dobrze, ale dlaczego wy wieziecie nas do waszego oddziału? – zapytała mama.
-Jesteście lekarzami, przydacie się. – Powiedziałam.
Jechaliśmy chwilę w ciszy, siedziałam koło Theo, uśmiechał się do mnie i złapał mnie za rękę.
-Wy jesteście parą?- zapytał tato.
-Tak proszę pana – odpowiedział z dumą i uśmiechem Theo.
Rodzice patrzeli to na siebie to na nas, a Theo patrzył cały czas na mnie, gdy nasze wzroki się spotykały patrzył mi prosto w oczy. Oparłam głowę o jego ramię, w aucie nie było czuć dziur. Zaczął padać deszcze, zaraz jak wysiedliśmy z aut, moi rodzice, Theo i ja poszliśmy do dowództwa.
-Jane, co to za ludzie?- zapytał Jason Moore.
-Sir, to lekarze, uważam że mogą się tu przydać.- opowiedziałam żołnierskim półkrzykiem.
-Słusznie, zaprowadźcie ich do szpitala. – rozkazał.
-Tak jest!- krzyknęliśmy z Theo.
Wyszliśmy z baraku, rodzice szli cicho za nami.
-Gdzie oni będą spać? – zapytałam Theo.
-Lekarze mają pokój w szpitalu, zobowiązują się do tego żeby o każdej porze dnia i nocy, wstać i pomagać.
-Dziękujemy wam! – powiedział tata.
Zaprowadziliśmy ich do szpitala, tam czekał na nas jeden z lekarzy, pewnie Jason już go poinformował.
-To ta dwójka? –spytał nas z uśmiechem.
-Tak. – odrzekł  Theo.
-Nazywam się Bruce, można powiedzieć że dyryguje tym szpitalem.
-Zostawimy was już tutaj, Dozobaczenia – krzyknęłam odchodząc.
Mama i tata zostali z tamtym lekarzem a ja i Theo poszliśmy coś zjeść, wszyscy byli już po kolacji tylko nie my.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz