Szkolenia
W czasie gdy Theo brał prysznic, ja poszłam obudzić
oddział. To była ich druga noc tutaj, panuje ostra zima, są bardzo ciężkie
warunki.
-Za cztery minuty widzimy się na jadalni- krzyknęłam,
wchodząc do namiotu.
Po posiłku zebraliśmy się tak samo jak wczoraj, przed
barakiem apelacyjnym.
-Dzisiaj pójdziemy w teren, na strzelnice, pokażemy
wam jak strzelać.- wytłumaczyłam.
-Za mną.- krzyknął Theo.
Szliśmy taki sam kawał drogi jak z Ellie, ja i Theo
szliśmy na czele, rozmawialiśmy:
-Theo, musimy z nimi porozmawiać. -Powiedziałam.
-Musimy, może gdy wrócimy pójdziemy na stronę i
porozmawiamy?- zaproponował.
-Ok, mogę ja im pokazać jak strzelam?- uśmiechnęłam
się.
-Robisz to lepiej niż ja, więc i tak ty pokażesz.-
odwzajemnił uśmiech.
Jest wysoki, ma ciemne, ścięte na jeża włosy i brązowe
bardzo ładne oczy. Jest naprawdę przystojny. Chwycił mnie za rękę, co chwilę się na
mnie patrzył, czasami nasze wzroki się spotykały i uśmiechał się do mnie,
strasznie to lubię. Doszliśmy na miejsce, robiłam wszystko po kolei, tak samo
jak robiła to Ellie. Wskazałam palcem trzy osoby, nie kojarzyłam ich ani ze
szkoły, ani z dzielnicy w której mieszkałam. Dałam im pistolety do ręki i
kazałam się przyglądać. Wyciągnęłam zza paska, swój pistolet, naładowałam
magazynek i zaczęłam strzelać. Theo w tym czasie mówił o postawie, o
prawidłowym trzymaniu broni, o celowaniu. Wystrzelałam cały magazynek, nowi
zaczęli strzelać. Pierwszym trzem osobom szło naprawdę dobrze, na samym końcu
był Will, Jennifer i Nathan. Nie mogli się skupić cały czas spoglądali to na
mnie to na Theo, strasznie mnie to niepokoiło. Każdy spróbował strzelać,
odbezpieczyłam pistolet i ruszyliśmy w drogę powrotną, biegiem. Dokładnie tak
samo jak na kursie Ellie. Dobiegliśmy w półtorej godziny, oddział poszedł wziąć
prysznic, i na kolacje. Theo i ja zatrzymaliśmy Willa, Nathana, Jennifer i
Natalie, chcieliśmy z nimi porozmawiać.
-Może w końcu wyjaśnicie co tu robicie? I co my tu
robimy?!- rzuciła Natalie.
-Nie denerwuj się bo ci żyłka pęknie.- zaśmiał się
Theo, popatrzyliśmy na siebie z uśmiechem.
-To że tu wylądowaliście to nie nasza wina, mieliśmy
podobnie. Tym razem sprawa jest tak poważna że musieli ściągnąć całą młodzież z
miasta. Grozi nam wojna.
Na te słowa zauważyłam że nogi się pod nimi ugięły,
byli wstrząśnięci tym co powiedziałam, nie dziwie się im.
-Co teraz?- zapytał Will.
-Przejdziecie szkolenie, nauczymy was walczyć wręcz,
strzelać, używać nadajników. – wytłumaczył Theo.
-Super, może teraz przejdziemy do waszej sprawy co?-
powiedziała Natalie.
-Zabrano nas w nocy z domów i przywieziono tutaj to
wszystko, a to że staliśmy się kapitanami, to przypadek. Nasze szkolenie
ukończyliśmy najlepiej więc wybrano mnie i Theo.
-Czy coś was łączy? – zapytał Will.
Theo i ja popatrzyliśmy na siebie, uśmiechnął się
lekko do mnie i powiedział:
-Tak.
-Idźcie już wziąć prysznic i na kolacje, bo nic wam
nie zostanie. Dobranoc- powiedziałam.
Razem z Theo poszliśmy do baraku żeby zdać raport z
dzisiejszego dnia, weszliśmy, panowała straszna atmosfera: wszyscy biegali,
byli wstrząśnięci, łapali się za głowę.
-Co się stało?- zapytałam kobiety stojącej przed nami.
-Nic nie wiecie? Spencer Taylor został zabity. –
powiedziała ze łzami w oczach.
Nogi mi się ugięły, popatrzyłam na Theo, zachował
zimną krew, porwał mnie za ręke i poszliśmy do naszego namiotu.
-Rozumiesz co to znaczy?- zapytał.
-Nie do końca.- odpowiedziałam.
-Wróg, kimkolwiek jest prowadzi z nami wojnę,
strategiczną- wyjaśnił, prawie krzycząc.
-Boże.- powiedziałam i zasłoniłam twarz rękami. – Co
teraz?
-Nie mam pojęcia, muszę iść do Jasona.
Poszedł, szybkim krokiem. Położyłam się na łóżko,
chciałam poczekać na Theo, ale zasnęłam. Wszedł po ciuchu ale i tak się obudziłam.
-Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.- wyszeptał.
-Nic się nie dzieje, byłeś u kaprala?-zapytałam.
-Byłem u swojego ojca, moje przewidywania się
potwierdzają, jutro koło 4.00 wysyłają 14 samolotów bojowych, na tamte tereny.
Jutro musimy eskortować rodziny z miasta, do specjalnie przygotowanych obozów.-
wyjaśnił
-No dobrze, dostaniemy jakieś
ubezpieczenie?-zapytałam.
-Tak, każdy żołnierz dostanie broń i nadajnik.-
wyjaśnił. –Śpij Jane, jutro naprawdę trudny dzień.
Byłam tak zmęczona, że jak tylko położyłam głowę na
poduszkę zasnęłam, czułam jak w nocy Theo gładzi mnie po włosach. Przy nim
czuje się bezpieczna, nawet w tak groźnej sytuacji. Gdy tylko dotrzemy do
miasta muszę odnaleźć moją rodzinę i wytłumaczyć co się dzieje. Moi rodzice to
lekarze, może sprowadzę ich tutaj, przydadzą się.
-Jane, czas wstawać.- obudził mnie Theo.
-Już wstaje. – uśmiechnęłam się do niego, a on to
odwzajemnił.
Wstałam ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Poszłam obudzić
oddział i wysłałam ich na śniadanie. Wróciłam jeszcze na chwilę do namiotu,
Theo poszedł pod prysznic, wzięłam przygotowane przez niego rzeczy: nadajnik
wyglądał jak zegarek, coś podobnego do telefonu, widziałam to w książce nazywa
się to GPS oraz pistolet z dwoma zapasowymi magazynkami. Wyciągnęłam zza łóżka
plecak, spakowałam niezbędne rzeczy i wsunęłam za pasek od spodni pistolet.
Przed jadalnią czekał już nasz oddział i Theo.
-Wszystko jasne?- zapytał Theo, zwracając się do
żołnierzy.
-Tak jest Sir!- krzyknęli chórem żołnierze.
Musieliśmy przejść pieszo jakieś 2-3 km żeby dojść do
furgonetek, w umówionym miejscu czekały już samochody i kierowcy, wsiedliśmy i
ruszyliśmy do miasta. Zaczyna się robić coraz cieplej, śnieg topnieje, dzisiaj
jest piękny dzień, słońce świeci, w niektórych miejscach z pod śniegu wystaje
trawa, jest dość ciepło. Powoli dojeżdżamy na miejsce, wysiadam z jako
pierwsza, Theo pojechał w innym aucie. Zbieramy się w rzędzie, Theo tłumaczy co
mają robić żołnierze.
-Dzielimy się na 5 grup, tyle mamy obozów, każda grupa
zbiera 100 osób i zabiera do obozów, na GPS macie ustawione punkty obozów. Za 3
godziny widzimy się w tym samym miejscu.
- wytłumaczyłam żołnierzom
Nasi dawni przyjaciele, są w jednej grupie, ja i Theo
idziemy do miasta osobno od oddziału, żeby załatwić parę spraw. Theo poprosił mnie
żebym poszła z nim na cmentarz zobaczyć grób mamy, w zamian obiecał że pomoże
mi znaleźć rodziców. W mieście jest spokojnie, ludzie o niczym nie wiedzą. Wiem
gdzie jest cmentarz, dochodzimy do tamtego miejsca, otwieramy bramę.
-Nie wiemy gdzie ją pochowano i czy w ogóle ją
pochowano.- powiedział Theo.
-Nagrobki są podpisane, mamy trzy godziny znajdziemy
ją.-odpowiedziałam z uśmiechem.
Chodziliśmy między alejkami, znalazłam grób moich
dziadków. Znaleźliśmy grób mamy Theo. Na nagrobku pisało: Tu leży Teresa Cole. Niech spoczywa w
pokoju. Widzę że Theo prawie płacze, opieram głowę o jego ramię. Obejmuje mnie
ręką i mówi:
-Chodźmy.
Nie odezwałam się, wyszliśmy z cmentarza i ruszyliśmy
w stronę mojej dzielnicy, mijamy szkołę gdzie często bywaliśmy razem, idziemy
tą samą drogą którą wracaliśmy każdego dnia ze szkoły. Dochodzimy do dzielnicy,
zbliżamy się do mojego domu. Pukam do drzwi, moim oczom ukazuje się
przestraszona mama.
-Kochanie wróciłaś! - krzyknęła rzucając mi się na
szyję.
-Nie wróciłam, przyszłam zabrać was ze sobą. –
popatrzyłam na zegarek. – Mamy godzinę bierzcie najpotrzebniejsze rzeczy i
wracamy.
Rodzice ubrali się i całą drogę szli za nami, Theo
chwycił mnie za rękę, ciekawe czy to zauważyli. Doszliśmy do aut, oddział był
już gotowy do odjazdu.
-Zadanie wykonane?- zapytałam.
-Tak jest Sir!- odkrzyknęli.
Wsiedliśmy do samochodu tym razem w aucie siedziałam
ja Theo moja mama i tata.
-Jane, gdzie nas zabieracie? – zapytał tata.
-Proszę państwa, ludzi którzy są poza terenami miasta,
wypowiedzieli nam wojnę, zabili wczoraj kaprala Spencera Taylor’a, tym ruchem
wywołali strach w naszych oddziałach, całe miasto zostało ewakuowane do
bezpiecznych obozów pochowanych w lasach. – wytłumaczył Theo.
-No dobrze, ale dlaczego wy wieziecie nas do waszego
oddziału? – zapytała mama.
-Jesteście lekarzami, przydacie się. – Powiedziałam.
Jechaliśmy chwilę w ciszy, siedziałam koło Theo,
uśmiechał się do mnie i złapał mnie za rękę.
-Wy jesteście parą?- zapytał tato.
-Tak proszę pana – odpowiedział z dumą i uśmiechem Theo.
Rodzice patrzeli to na siebie to na nas, a Theo
patrzył cały czas na mnie, gdy nasze wzroki się spotykały patrzył mi prosto w
oczy. Oparłam głowę o jego ramię, w aucie nie było czuć dziur. Zaczął padać
deszcze, zaraz jak wysiedliśmy z aut, moi rodzice, Theo i ja poszliśmy do
dowództwa.
-Jane, co to za ludzie?- zapytał Jason Moore.
-Sir, to lekarze, uważam że mogą się tu przydać.-
opowiedziałam żołnierskim półkrzykiem.
-Słusznie, zaprowadźcie ich do szpitala. – rozkazał.
-Tak jest!- krzyknęliśmy z Theo.
Wyszliśmy z baraku, rodzice szli cicho za nami.
-Gdzie oni będą spać? – zapytałam Theo.
-Lekarze mają pokój w szpitalu, zobowiązują się do
tego żeby o każdej porze dnia i nocy, wstać i pomagać.
-Dziękujemy wam! – powiedział tata.
Zaprowadziliśmy ich do szpitala, tam czekał na nas
jeden z lekarzy, pewnie Jason już go poinformował.
-To ta dwójka? –spytał nas z uśmiechem.
-Tak. – odrzekł
Theo.
-Nazywam się Bruce, można powiedzieć że dyryguje tym
szpitalem.
-Zostawimy was już tutaj, Dozobaczenia – krzyknęłam
odchodząc.
Mama i tata zostali z tamtym lekarzem a ja i Theo
poszliśmy coś zjeść, wszyscy byli już po kolacji tylko nie my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz