On się nie
zmienił
Przeszliśmy połowę drogi, las nie był już tak gęsty
jak na początku. Stąd widzieliśmy już ludzi, bramę, żołnierzy. Przed wejściem
było bardzo dużo jednostek wojskowych. Czy to możliwe, że nas zauważyli? Czy
oni nas śledzili?
-Zaczekajcie. – wyszeptał Alex. – Zapomniałem, że
dzisiaj jest święto patrona.
-To co teraz? – zapytałam.
-Musimy przeczekać. Prawdopodobnie do jutra. –
powiedział Alex.
-Chyba rozsądniej byłoby wrócić do obozu? Jak myślisz
Walter? – zapytał Jason.
-Może to jest dobry moment na podpisanie paktu
pokojowego? – odparł Walter. – Na nic nie czekamy! Idziemy do nich, teraz albo
nigdy.
Nikt się już nie
odezwał, ruszyliśmy po cichu przed siebie. Gdy już dochodziliśmy do bramy, Theo
chwycił mnie za rękę. Żołnierze stojący przy wejściu zauważyli nas. Myślałam że
jak nas zauważą, rzucą się na nas z bronią, ale tak nie było. Stali jeden obok
drugiego. Wszyscy mieli broń, ale żaden jej nie wyciągną. Stali i patrzyli
jak się zbliżamy. Z każdym krokiem, czułam większy strach. Żołądek mnie
ściskał. Wyszliśmy całkowicie z lasu, podszedł do nas mężczyzna, wysoki, blady
o lekkich rumieńcach. Podał rękę powitalną Walterowi. Widziałam reakcję
Waltera, nadzieja wypełniła jego oczy.
-Nazywam Jean, jestem przedstawicielem prezydenta
tutejszego miejsca. – powiedział.
-To właśnie mój przyjaciel, rozmawiałem z nim
dzisiejszej nocy. – powiedział Alex.
-Zgadza się, więc przybyliście w sprawie pokojowej? –
zapytał. – Całe szczęście.
Mężczyzna zaprowadził nas do prezydenta. Jean nazwał budynek gdzie znajdował się prezydent ratuszem. Był wielki, murowany, do wejścia
prowadziły schodki. Jean otworzył drzwi, na środku wielkiego dywanu stał mały
mężczyzna z opaską na oku. Wokół niego było pełno żołnierzy, w pięknych niebieskawych mundurach. Stanęliśmy u wejścia, Walter zrobił kilka
kroków na przód.
-Kim jesteście i czego chcecie? – zapytał prezydent.
-Jestem Walter a to moi przyjaciele, jesteśmy z miasta
oddalonego stąd o kilka kilometrów. Przybyliśmy w sprawie pokojowej. –
tłumaczył Walter.
-Ty jesteś dowódcą tak? – zapytał i machnął ręką,
żebyśmy poszli za nim.
Zaprowadził nas do sali, wielkie stoły wkoło których
było pełno krzeseł. Usiadł na fotelu na końcu stołu. Usiedliśmy po jego prawej
stronie. Do sali weszła kobieta z teczką i usiadła po jego lewej.
-Co macie na myśli mówiąc sprawa pokojowa? – zapytał.
-Tydzień temu, wysłał pan samoloty, które kompletnie
zbombardowały nasze miasto. – tłumaczył Walter.
- Momencik, ja nic nie wysłałem, żaden wniosek o atak
do mnie nie wpłynął. Nie możliwe, że zaatakowali tak masowo bez mojej zgody
rozumie pan?
-Jak to nie zaatakował pan?! – zapytałam oburzona.
-Nie wysyłałem żadnego wojska. – odparł. – Veronica
zawołaj Jeana. – zwrócił się do kobiety.
Popatrzyłam się na Alexa, uśmiechał się jak kretyn.
Nikt nie rozumiał tej chorej sytuacji. Skoro oni nie zaatakowali, to kto? I kim
jest Alex? Do sali weszła Veronica i Jean, usiedli po jego lewej stronie.
-Jean czy wysyłaliście jakieś samoloty z rozkazem
bombardowania na ich miasto? – zapytał prezydent.
-Nie. – odpowiedział i popatrzył na Alexa.
Oni się znają, to się zgadza, ale czy Alex specjalnie
nas tu przyprowadził, żeby zwalić winę na inne miasto? Wszyscy zaufaliśmy
Alexowi, ale on dalej jest mordercą i oszustem. Skłamał, że to jego miasto,
przyprowadził nas tu, żeby zwalić winę na nich. Oznacza to, że zaatakował nas
ktoś inny, wcale nie ze strachu. Być może, że zawrzemy jakiś
układ z prezydentem, ale najpierw trzeba wyjaśnić sprawę Jean i Alexa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz