Lider oddziału
Po wielu dniach udało mi się
spokojnie zasnąć, gdy nagle obudził mnie wrzask mężczyzny. Jeden z nowicjuszy
wpadł do namiotu krzycząc:
-Ludzie pomóżcie. sam nie dam
rady!
Ubrałam buty i kurtkę, przez
ostatnie kilka dni napadało dużo śniegu. Powietrze było bardzo ostre. Na śniegu
widzę plamy krwi, na ziemi leży człowiek rzuca się z bólu. Podbiegam i zauważam
że to Theo.
-Jane, dostałem!!! Pomóż-
wykrzyczał w łzach.
-Chłopaki weście go na ręce i
zanieście do namiotu, niech ktoś pobiegnie po Clarka!- rozkazałam.- Rozkazałam.
Położyli go na łóżko wył z bólu
i trzymał się uda. Clarka jeszcze nie było, za ten czas zrobiłam mu opaskę
uciskową i wstrzyknęłam zastrzyk przeciwbólowy. Zasnął. Spał kilka godzin, jeszcze niczym odpłynął
usłyszałam ciche :
-Dziękuje.
Do namiotu wpadł Clark.
- Jane wiemy wszystko. Na klifie
Monteron był snajper. Wiemy, że nie chciał go zabić tylko nas przestraszyć.
Dowództwo się tym zajmuje, dziękuje za pomoc. Gratuluje. Powiedział.
Po tych słowach wyszedł, byłam
już pewna tego co będzie. Po 2-3 godzinach Theo się obudził, uśmiechał się do
mnie radośnie, jak gdyby nigdy nic.
-Jane jesteś
wspaniała!-wyszeptał.
Czułam palące się policzki.
Patrzył mi prosto w oczy, był szczery. Zawsze mi pod tym względem imponował.
-Ty byś zrobił to samo.-
uśmiechnęłam się do niego.
- Jane, zawsze bałem się
powiedzieć ci że… -przerwał.
- Że co?
- Jesteś piękna.-szepnął
Zamarłam moje policzki znów zaczęły płonąć.
-Odpoczywaj.
Wychodząc pocałowałam go w
policzek, uśmiechnął się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz