tło

tło
tło

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 11

Ten rozdział dedykuję Paulinie i Kasi które dodają mi chęci do pisania Dziękuje :)



                                                                                      Ciężki dzień   
     O 6.00 jak co dzień pobudka, wstaję, ubieram się, idę do łazienki doprowadzić się do porządku. Wychodząc z łazienki, zauważyłam jakieś zamieszanie w oddziale. Podeszłam bliżej, dwóch chłopaków się biło, znałam tylko jednego, Willa. Podbiegł Theo i pomógł mi ich rozdzielić. Theo trzymał Willa a ja tego drugiego chłopaka, cały oddział stał w koło nas i tylko patrzyli jak się bili, klaskali, krzyczeli.
-O co poszło? – krzyknęłam.
-Ten dureń gadał o tobie nie przyzwoite rzeczy to go uderzyłem. – wytłumaczył Will, wydzierając się z uchwytu Theo.
-Theo, weź go stąd! – powiedziałam.
Theo zabrał Willa, i poszli razem w stronę jadalni, chciałam porozmawiać z tym chłopakiem.
- Jak ci na imię?- zapytałam.
-Henry. – odpowiedział. – Kapitanie, nic na ciebie nie mówiłem, to jakiś świr.
-Henry, Will by się na ciebie nie rzucił bez powodu. Co mówiłeś? – zapytałam, spokojnym ale stanowczym głosem.
-Powiedziałem tylko że jesteś ładna! – powiedział. – Przepraszam, mogę już iść?.
Nie odpowiedziałam, odwróciłam się i sama poszłam. Tej nocy nie będę w ogóle spała, mam z Theo dyżur, całą noc będziemy jeździć wkoło obozu. Ruszyłam na śniadanie, odkąd wylądowałam w wojsku, jem mało. Wzięłam 2 kromki chleba i dżem, usiadłam przy pustym stoliku. Na moje szczęście nikt się do mnie nie przysiadł. Odniosłam talerz do okienka, wsiadłam na motor i pojechałam, do szpitala. Teren obozu jest bardzo duży, dlatego kapitanowie poruszają się motorami. Wchodząc do budynku, zauważyłam że rodzice stoją nad jakąś kobietą, leżącą na łóżku, reanimują ją. Podeszłam bliżej. To Ellie. Nie chciałam przeszkadzać, nie umiałam pomóc. Skończyli ją reanimować, chciałam porozmawiać z rodzicami, o stanie naszego państwa, ale widać dla naszej rodziny ważniejsza jest teraz Ellie.
-Mamo co się stało? – zapytałam prawie płacząc.
-Ellie, podczas dyżuru rozcięła sobie tętnice udową, straciła bardzo dużo krwi. – powiedziała mama w łzach.
-Przeżyje prawda?! – zapytałam.
-Potrzebuj krwi, ojciec już pobiera swoją by jej przekazać. – wytłumaczyła.
-Ja też mogę! – powiedziałam.
-Jane, jesteś kapitanem, będziesz osłabiona, nie możesz. – powiedziała.
-Przestań! Pobierz mi tę cholerną krew, bo ona umrze!- wykrzyczałam tak że wszyscy się na nas gapili.
Pociągnęła mnie za rękę, do gabinetu, dała mi opaskę uciskową na rękę i pobrała krew. Byłam bardzo słaba, ktoś poszedł po Theo żeby się mną zaopiekował. Popatrzyłam na zegarek, pora obiadu, już są po treningu. Theo przybiegł, wziął mnie na ręce i zaniósł do naszego namiotu. Położył mnie ostrożnie na łóżku i usiadł na krześle. Zasnęłam, a gdy się obudziłam on cały czas był przy mnie.
-Dziś mamy dyżur czas się zbierać. – powiedziałam.
-Zamieniłem się z moim kolegom pójdziemy pojutrze. – powiedział szepcząc.
-Super, dzięki Theo, że mnie przyprowadziłeś. – wyszeptałam.
- Nie ma sprawy. – powiedział głaszcząc mnie po włosach.
Znów zasnęłam, spałam tak do rana, z nadzieją, że z Ellie wszystko jest ok.                                               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz