tło

tło
tło

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 26



                                     Przegięli
Obudził mnie dotyk dłoni Theo na skórze. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam jego piękne brązowe oczy, postrzępione włosy, biały piękny uśmiech. W pokoju było ciemno, za oknem padał deszcz. Dłonią przejechał mi po policzku, nachylił się nade mną i jego wargi lekko dotknęły mojego czoła.
-Wstawaj, idziemy na śniadanie. – wyszeptał.
-Jest już jakiś plan na dzisiaj? – zapytałam.
-Mamy się stawić u prezydenta. – odparł.
Moje ubrania były przewieszone na oparciu krzesła. Podniosłam się, ubrałam buty, koszulkę i marynarkę. Wsunęłam stopy do butów i zawiązałam sznurówki. Na korytarzu czekała już nasza grupa: Walter, Jason, Clark i Luke.
-Wstała nasza śpiąca królewna. – rzucił w śmiechu Jason.
-Spadaj. – odparłam z uśmiechem.
-Dobra chodźcie. Jestem głody. – powiedział Luke.
Zeszliśmy schodami w dół, hol był piękny. Marmurowe filary, obrazy, czerwony dywan pod stopami. Czułam lekki zapach cytryny w powietrzu. Weszliśmy do jadalni, była pusta. Jeden stół był nakryty, z potrawami na stole. Domyśliliśmy się, że to dla nas. Usiedliśmy, na stole leżały 4 potrawy do wyboru do koloru. Nie lubię zbyt wydziwianych posiłków. Sięgnęłam po toasta i krem czekoladowy.
-Warto było czekać dla takich pyszności. – powiedział Jason.
-Uspokój się, nie czekałeś, aż tak długo. – odpowiedziałam.
-Swoje wiem. – odarł.
-Walter, co zrobimy z Alexem i Jeanem? – zapytałam.
-Doszły mnie słuchy że Alex już dostał parę razy. – powiedział patrząc na Jasona.
-No, ale przyznaj należało mu się… - odpowiedział.
-Należało. Jeśli chodzi o Jeana, jest więźniem prezydenta nie naszym, nie możemy nic mu zrobić.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy, wszyscy byli zajęci swoim posiłkiem. Ale mieliśmy między sobą jeszcze pewne sprawy do wyjaśnienia.
-Po co dzisiaj mamy stawić się u prezydenta? – zapytałam.
-Dzisiaj dowiemy się, czy będziemy walczyć sami czy z nimi. – odparł Clark.
Byłam zdziwiona, że się odezwał. Odkąd Ellie zmarła, prawie w ogóle się do mnie nie odzywał.
-Jane, możemy porozmawiać po śniadaniu na osobności? – zapytał.
-Jasne. – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Dokończyłam śniadanie, wyszłam z jadalni i przed wejściem do hotelu czekałam na Clarka. Inni poszli już do pokojów. Mamy spotkać się za 30 min koło recepcji i razem pójdziemy do prezydenta. Clark właśnie wyszedł z jadalni, od razu mnie zauważył i podszedł.
-Jane, rozumiesz moje zachowanie prawda? – zapytał.
-Rozumiem, wiem, że cierpisz z jej powodu. To nie żadna nowość, że po stracie ukochanej osoby, ciężko jest dojść do siebie.
-Wybacz, że nie odzywałem się do ciebie, ale tej nocy zrozumiałem, że nie mogę traktować cię jak powietrza. Bardzo mi ją przypominasz. – powiedział w smutku.
Nie odezwałam się ani słowem, ciężko mi znaleźć słowa, do tej sytuacji.
-Clark, mogę ci jakoś pomóc? – zapytałam.
-To nic szczególnego. Będę teraz szukał u ciebie, wsparcia.
-To miłe. – opowiedziałam. – Zawsze ci pomogę Clark.- Popatrzyłam na zegarek 15 min no zbiórki.
-Dobra muszę coś jeszcze załatwić, widzimy się za 15 min na zbiórce. – powiedział i wystawił rękę, żebym przybiła mu żółwika.
- Na razie.
Wróciłam do pokoju, Theo siedział nad kartką papieru i coś pisał. Podeszłam do niego, położyłam ręce na jego ramionach.
-Do kogo piszesz ten list? – zapytałam.
-Do siostry, zawiozłem ją przed wyjazdem do obozu 4.
-Theo, chodź musimy się zbierać. – odparłam.
Wyszliśmy z pokoju i udaliśmy się do holu. Koło recepcji stali już wszyscy. Udaliśmy się do ratusza. W drzwiach czekał już na nas prezydent z otwartymi rękami i uśmiechem na twarzy. Czy ma dobre dla nas wieści czy to dobra mina do złej gry?
Weszliśmy do sali konferencyjnej Veronica, Jean i Alex już siedzieli. Gdy ich zobaczyłam, zalała mnie fala gniewu. Szybko ją opanowałam. Usiedliśmy naprzeciwko.
-Zapadła decyzja w dwóch sprawach. – Zaczął prezydent.
-Słuchamy… - odparł Walter.
-Razem z radą zdecydowaliśmy, że podpiszemy pakt sojuszu z wami. – powiedział.
-Wspaniale. – powiedział Jason.
-Jeśli chodzi o nich. – popatrzył na Jeana i Alexa. – Zostali skazani na prace budownicze do końca życia. Krócej… są naszymi niewolnikami.
Widziałam ich załamane miny, nienawiść w ich oczach. Pomyślałam sobie, dobrze im tak, dostaną za swoje. Ani przez moment nie było mi ich szkoda. Gdy usłyszeliśmy decyzję, Theo zacisną moją dłoń. Też był zadowolony z tej decyzji. To nasza wielka szansa. Przyszłe momenty będą zależały, jakie będzie nasze życie. Mamy pomoc, to najważniejsze.

1 komentarz:

  1. W końcu dłuższy rozdział. Akcja coraz bardziej się nakręca. Super.
    Czytałabym częściej, ale czas mi nie pozwala, ale nie martw się.
    Postaram się wpadać często :)

    OdpowiedzUsuń