tło

tło
tło

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 5



                                                                         Dzień wolny
Wstałam wcześnie około 4.00, chciałam się przewietrzyć , pomyśleć. Cały czas nie mogę wyrzucić sprzed oczu uśmiechu Theo. Naprawdę go polubiłam. Około 8.00 wróciłam do namiotu dzisiaj jest dzień wolny od treningów, Theo siedział na łóżku z gitarą w ręce.
-Serwus, piękna- powiedział z wielkim uśmiechem.
-Cześć, możesz dać z tym spokój, rumienie się.
Zaśmiał się, odłożył gitarę podszedł do mnie i objął mnie, delikatnie, romantycznie czułam się w niebo wzięta. Nigdy wcześniej nie czułam się tak fantastycznie.
-Podobasz mi się Jane - wyszeptał mi prosto do ucha.
-Co ci się we mnie podoba?
-Twoje piękne duże oczy. – Powiedział patrząc głęboko w nie.
Nie odezwałam się ani słowem stałam on mnie przytulał, podobało mi się, staliśmy tak przez dłuższy moment. Wyszliśmy z namiotu Clark rozmawiał z Ellie. Nigdy nie znałam chłopaka mojej siostry czy to możliwe że to Clark? Uśmiechali się patrzyli sobie w oczy. To wydawało się szczere jak to co łączy mnie z Theo: Szczerość.
                                                                         
                                                              Wysoki blondyn
Oddział jest już po obiedzie, mamy teraz godzinę wolnego. Wszyscy są w namiotach, grają w karty, śmieją się, rozmawiają. Theo przysiadł się koło mnie. Objął mnie ramieniem i uśmiechnął się do dodając mi otuchy.
-Jak ci minął dzień Jane? – zapytał.
- Nie najgorzej. –odpowiedziałam z uśmiechem.
Rozmawialiśmy o dawnych czasach. Opowiedział mi o swojej zmarłej mamie. Po kilku minutach rozmowy podszedł do nas wysoki blondyn, ten sam, który strzelał w pierwszej grupie na kursie Ellie.
-Serwus Jane! Witaj Theo! Idę na spacer może mielibyście ochotę pójść ze mną?- zapytał.
-To dobry pomysł.- powiedział Theo.
-Chodźmy.- dodałam
Ubrałam buty, kurtkę i czapkę. Theo czekał na mnie przy wyjściu, wyszliśmy razem. Przed namiotem czekał już ten chłopak, nawet nie wiem jak ma na imię.
-Dokąd idziemy?- zapytałam.
-Przed siebie.- powiedział blondyn z szerokim uśmiechem.
-Jak ci w ogóle na imię?- zapytał Theo.
-Przepraszam nie przedstawiłem się, mam na imię Luke. – odpowiedział.
Rozmawialiśmy o różnych rzeczach: opowiedział nam o sobie, o przyjaciołach, rodzinie, o dzielnicy w której mieszkał. Przeszliśmy jakieś 3-4 km, nawet nie wiedzieliśmy kiedy. Kilka razy przypadkiem dłoń Theo dotknęła moją, i wtedy zrobił krok do przodu w naszej relacji, chwycił mnie za rękę i całą drogę powrotną mnie trzymał, gdy nasze spojrzenia się krzyżowały, patrzył mi prosto w oczy, uwielbiam go za to.
-Jesteście razem?- zapytał Luke, gdy dochodziliśmy do namiotu.
-Można tak powiedzieć- odparł Theo.
To co powiedział Theo dodało mi pewności siebie, widać bardzo mnie lubi. Luke wszedł do namiotu, zostaliśmy na chwilkę sami.
-Jak noga?- zapytałam z troską.
-Nie przejmuj się jest ok.- uśmiechnął się do mnie.
Nie wytrzymałam, przytuliłam się do niego, w jego ramionach czuje bezpieczeństwo jakiego nigdy nie czułam, staliśmy tak dobry moment. Jego usta dotykały mojego czoła, czułam jego ciepło, dodał mi niesamowitej energii. Zaczął padać śnieg, weszliśmy do namiotu był pusty.
-Gdzie są wszyscy?- zapytałam
-W jadalni, jest jakaś impreza. Masz ochotę pójść?-zapytał.
-Nie za bardzo, zostańmy tutaj.- wyszeptałam.
-Świetny pomysł.- dodał z uśmiechem.
Przybliżył się do mnie, położył jedną ze swoich rąk na moim policzku i wyszeptał:
-Kocham cię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz