Zaryzykujmy
Kiedyś byłam
przeciwna powiedzeniu, że ludzie się zmieniają. Dzisiaj wiem, że nie miałam
racji. Przez kilka miesięcy pobytu tutaj, wielu przykrych ale i wesołych
doświadczeń, zmieniłam się. Gdy byłam mała, nigdy nie chciałam być w centrum
uwagi, byłam wstydliwa, a teraz proszę Kapitan Jane Adams. Dziewczyna która ma
plan na zapewnienie pokoju, dziewczyna która znalazła miłość, dziewczyna która
ufa żołnierzowi który zabił wiele osób. Zupełna zmiana.
***
Obudził mnie
gwar wśród ludzi, tak jest codziennie. Od godziny 6.00 rano jest tutaj jak na
targu. Ludzie rozmawiają, przekrzykują się, kłócą. Mam dość. Theo wstał, nie ma
go w pobliżu. Spałam w mundurze, pod ziemią nie ma ogrzewania, więc jeśli nie
chcesz zamarznąć, nie masz wyboru. Podniosłam się, widzę uchylone, stare,
podrapane drzwi, które otwierają korytarz. Ruszam korytarzem. Alexa nie ma w
jego pomieszczeniu. Są już u Jasona. Ruszam drugim wąskim korytarzykiem w
stronę, schronu dowództwa. Przy prostokątnym stole siedzi Jason, Walter, Clark,
Theo i Alex.
-Jane dobrze
że jesteś. – powiedział Walter.
-Czemu mnie
nie obudziłeś? – zwróciłam się do Theo.
-Jane,
pogadamy potem. Usiądź. – odparł.
Przysiadłam
się między Clarkiem a Theo, akurat tutaj było miejsce.
-Więc,
uważam że warto w tej sprawie zaryzykować… miejmy nadzieję, że oni faktycznie
nie chcą wojny. – Powiedział Walter.
-Zapewniam. –
odparł spokojnie Alex.
-Słuchajcie,
może niech ktoś z zaufanych ludzi pójdzie z nim? – zaproponował Jason.
-Ja pójdę. –
powiedziałam.
Wszyscy na
mnie popatrzyli, Theo był przerażony.
-Jane, nie
puszczę cię samą. – powiedział. – Pójdę z tobą.
-Nie musisz,
będę z Alexem. – odparłam.
-Przestań,
idę z wami. Ruszamy jutro jasne? – zwrócił się do wszystkich.
-Tak,
oczywiście dostaniecie ubezpieczenie oraz obstawę w postaci kilku samolotów, z
obozu czwartego. Już rozmawiałem z kim trzeba. – powiedział Walter.
-No to
załatwione. – powiedział Jason.
Przez całą
naszą naradę Clark siedział cicho, miał spuszczoną głowę. Był blady, miał wory
pod oczami. Cierpi z powodu Ellie.
Wróciliśmy
do pomieszczeń, Theo szedł cały czas za mną, nie odezwał się, usiadłam na kocu.
Obok mnie leżał posiłek. Szklanka mleka oraz toast z dżemem. Theo usiadł obok
mnie, patrzył w sufit.
-Jutro też
nie będziesz się do mnie odzywał? – zapytałam.
-Jane,
dlaczego ty się zgłosiłaś!?
-Dla dobra,
tych wszystkich ludzi. Co to w ogóle za pytanie? Nie chcesz iść ze mną, nie
musisz. Nikt cię nie ciągnie. – odpowiedziałam.
-Jane, kocham
cię, pójdę wszędzie za tobą. – powiedział.
Nie
odezwałam się już, skończyłam śniadanie, odniosłam naczynia, chciałam pobyć
sama. W razie gdybym nie wróciła, chciałam się pożegnać z Willem, Lukiem, z
rodzicami. Ze wszystkimi którzy byli blisko. Ale śmierć w słusznej sprawie
wydaje się dobrą śmiercią prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz