tło

tło
tło

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 10



                                                                     Niedziela
Dzisiaj spałam bardzo długo, jest niedziela mogłam sobie na to pozwolić. O 10.00 rano, Theo przyniósł mi śniadanie. Zjadłam szybko, założyłam buty i bluzę. Robi się wiosna, nie potrzebuje już kurtki. Termometr pokazuje 14 stopni, jest ciepło.
-Dzisiaj mamy dzień wolny, na obiad jedziemy na tamtą polanę. – zaproponował Theo.
-Świetny pomysł, ale niczym tam pojedziemy musze coś załatwić. – powiedziałam.
-Jasne, to o 14.00 tutaj?- zapytał.+
-Ok. – opowiedziałam i wyszłam.
Muszę znaleźć Ellie i zaprowadzić ją do rodziców. Poszłam do jej namiotu, tam jej nie zastałam. Usłyszałam warkot silnika motoru. Odwróciłam się i na motorze bez kasku jechała Ellie.
-Co szukasz przy moim namiocie?- zapytała.
-Szukam ciebie, złaś z motoru i chodź.- rozkazałam.
Zgasiła silnik, postawiła motor na nóżce i poszłyśmy w stronę szpitala.
-Prowadzisz mnie do szpitala? – zapytała. – Czuję się dobrze. – dodała.
Nie odpowiedziałam jej, weszłam do szpitala, ona za mną. Na korytarzu stała mama, w fartuchu, rozmawiała z jakąś kobietą która miała bandaż na głowie. Zaraz gdy tylko weszłyśmy mama nas zauważyła.
-Ellie!!! – wykrzyczała rzucając się jej na szyję.
-Mama!!! – krzyknęła Ellie.
- Jak się tu znalazłaś? – zapytała mama Ellie. – Jane, biegnij po ojca jest w sali nr 5.
Szukałam drzwi z napisem 5 , na końcu korytarza drzwi na lewo, podeszłam i zapukałam. Drzwi otworzył mi mężczyzna w zielonym kombinezonie.
-Szukam Mark’a Adamsa. – powiedziałam.
-Mark, jakaś dziewczyna cię woła! – zawołał mężczyzna.
Zza drzwi wychylił się tata.
-Tato, chodź za mną. – powiedziałam i machnęłam ręką.
Szliśmy kilka kroków korytarzem w ciszy, gdy tylko ujrzał Ellie rozmawiającą z moją mamą zaczął biec w ich stronę.
-Jestem umówiona, muszę iść, wy zostańcie. – powiedziałam i wyszłam.
Wróciłam do namiotu, spakowałam kilka rzeczy do plecaka, i wsunęłam do kieszeni klucze do motoru oraz GPS i założyłam zegarek z nadajnikiem. Wyszłam z namiotu, koło naszych motorów czekał już gotowy Theo. Zapięłam kask, wsiadłam na motor, schowałam nóżkę i odpaliłam. Ruszyliśmy, jechałam pierwsza, co chwila się nawzajem wyprzedzaliśmy, śmialiśmy się. Czułam się świetnie. Wjechaliśmy do lasu, wiedziałam, że tutaj trzeba zwolnić bo jest niebezpiecznie. Dojechaliśmy na polane, zgasiliśmy silniki, i podprowadziliśmy  je trochę. Postawiliśmy je na nóżkach, Theo z plecaka wyciągnął kocyk, oraz dwa małe pudełka z jedzeniem. Ja z mojego plecaka wyciągnęłam, 2 plastikowe widelce, byłam głodna od razu zaczęłam jeść. Theo zjadł przede mną, wyciągnął z wielkiej torby którą miał przymocowaną do motoru, gitarę. Chwilę nastawiał struny i zaczął grać. Melodia bez słów, żywiołowa, piękna, zapadła mi w pamięci. Położyłam się na kocu, on grał, piękny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz