Niedziela
Dzisiaj
spałam bardzo długo, jest niedziela mogłam sobie na to pozwolić. O 10.00 rano,
Theo przyniósł mi śniadanie. Zjadłam szybko, założyłam buty i bluzę. Robi się
wiosna, nie potrzebuje już kurtki. Termometr pokazuje 14 stopni, jest ciepło.
-Dzisiaj
mamy dzień wolny, na obiad jedziemy na tamtą polanę. – zaproponował Theo.
-Świetny
pomysł, ale niczym tam pojedziemy musze coś załatwić. – powiedziałam.
-Jasne, to o
14.00 tutaj?- zapytał.+
-Ok. –
opowiedziałam i wyszłam.
Muszę
znaleźć Ellie i zaprowadzić ją do rodziców. Poszłam do jej namiotu, tam jej nie
zastałam. Usłyszałam warkot silnika motoru. Odwróciłam się i na motorze bez
kasku jechała Ellie.
-Co szukasz
przy moim namiocie?- zapytała.
-Szukam
ciebie, złaś z motoru i chodź.- rozkazałam.
Zgasiła
silnik, postawiła motor na nóżce i poszłyśmy w stronę szpitala.
-Prowadzisz
mnie do szpitala? – zapytała. – Czuję się dobrze. – dodała.
Nie
odpowiedziałam jej, weszłam do szpitala, ona za mną. Na korytarzu stała mama, w
fartuchu, rozmawiała z jakąś kobietą która miała bandaż na głowie. Zaraz gdy tylko
weszłyśmy mama nas zauważyła.
-Ellie!!! –
wykrzyczała rzucając się jej na szyję.
-Mama!!! –
krzyknęła Ellie.
- Jak się tu
znalazłaś? – zapytała mama Ellie. – Jane, biegnij po ojca jest w sali nr 5.
Szukałam
drzwi z napisem 5 , na końcu korytarza drzwi na lewo, podeszłam i zapukałam.
Drzwi otworzył mi mężczyzna w zielonym kombinezonie.
-Szukam Mark’a
Adamsa. – powiedziałam.
-Mark, jakaś
dziewczyna cię woła! – zawołał mężczyzna.
Zza drzwi wychylił się tata.
-Tato, chodź za mną. – powiedziałam i machnęłam ręką.
Szliśmy kilka kroków korytarzem w ciszy, gdy tylko
ujrzał Ellie rozmawiającą z moją mamą zaczął biec w ich stronę.
-Jestem umówiona, muszę iść, wy zostańcie. –
powiedziałam i wyszłam.
Wróciłam do namiotu, spakowałam kilka rzeczy do
plecaka, i wsunęłam do kieszeni klucze do motoru oraz GPS i założyłam zegarek z
nadajnikiem. Wyszłam z namiotu, koło naszych motorów czekał już gotowy Theo.
Zapięłam kask, wsiadłam na motor, schowałam nóżkę i odpaliłam. Ruszyliśmy,
jechałam pierwsza, co chwila się nawzajem wyprzedzaliśmy, śmialiśmy się. Czułam
się świetnie. Wjechaliśmy do lasu, wiedziałam, że tutaj trzeba zwolnić bo jest
niebezpiecznie. Dojechaliśmy na polane, zgasiliśmy silniki, i podprowadziliśmy je trochę. Postawiliśmy je na nóżkach, Theo z plecaka wyciągnął kocyk,
oraz dwa małe pudełka z jedzeniem. Ja z mojego plecaka wyciągnęłam, 2
plastikowe widelce, byłam głodna od razu zaczęłam jeść. Theo zjadł przede mną,
wyciągnął z wielkiej torby którą miał przymocowaną do motoru, gitarę. Chwilę
nastawiał struny i zaczął grać. Melodia bez słów, żywiołowa, piękna, zapadła mi
w pamięci. Położyłam się na kocu, on grał, piękny dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz