tło

tło
tło

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 25



                                       Alex
Prezydent zapewnił nam nocleg, w jego hotelu. Dostaliśmy 3 pokoje, ja byłam w jednym z Theo. Kobieta mniej więcej w wieku mojej siostry, przyniosła nam kolację. Makaron z sosem posypany bazylią. Zapach był piękny. Zjadłam szybko, byłam głodna, a jedzenie było naprawdę smaczne. Postawiłam talerz na stole i rzuciłam się na łóżko. Theo miał łóżko kilka kroków od mojego, zrobił to samo.
-Ale się najadłem. – powiedział.
-Ja też. Theo, co teraz zrobimy z Alexem? – zapytałam.
-Umówiłem się już z Jasonem, że mu przywalimy kilka razy. – odparł i się zaśmiał.
-Chyba mu się należy. – odpowiedziałam. – Co teraz zrobimy z miastem którego nikt nie zna, zaatakowali nas, zniszczyli miasto. Nie zostawimy tego tak prawda?
-Rozmawiałem z Walterem, jeśli prezydent odmówi pomocy, sami ich zaatakujemy. Mamy dobrych żołnierzy, tak samo mamy bomby, samoloty. Nie są od nas w niczym lepsi. – powiedział Theo.
-Masz rację. – odpowiedziałam. – Idę z wami do Alexa. – zaśmiałam się.
Theo wstał, podał mi rękę i wyszliśmy z pokoju. Naprzeciwko apartament miał Jason z Clarkiem. Zapukaliśmy do drzwi, otworzył nam i od razu wiedział o co chodzi. Wziął kurtkę i ruszyliśmy schodami w dół, do celi Alexa.
-Theo, ja mu pierwszy przywalę. – zaśmiał się Jason.
-Dobra, tylko nie oszczędzaj ręki. – odparł Theo.
-Chłopaki, najpierw porozmawiajmy. Nie pozwolimy mu się wymigiwać. Przesadził. – powiedziałam.
Długi korytarz dzielił nas od celi. Alex jest naszym więźniem, możemy robić z nim co chcemy. Zdenerwował mnie na tyle, że sama mam ochotę dać mu parę razy w zęby. Gdy tylko o tym pomyślę hamuję się, nie powinnam denerwować się, przez taką osobę jak on. Cały czas po głowie, latały mi obrazy, tego jego głupkowatego uśmiechu do Jeana. Gdy tylko pomyślę, że jego dłonie zabiły Ellie i Spencera. Gdy przypomnę sobie o tym, boli mnie ręka, też postrzelona przez niego. Dochodzimy do celi, siedzi w kącie na krześle, z pustą miną.
- O chłopie! Ale sobie nagrabiłeś! – krzyknął Jason, przyciągając sobie krzesło bliżej niego.
Alex nie odezwał się ani słowem. Chciałabym wygarnąć mu wszystko co o nim myślę, ale szybko rozwiewam te myśli.
-Alex, zabiłeś moją siostrę, kapitana Spencera, prawie zabiłeś Theo i mnie! – wykrzyczałam. – A ja mimo to ci zaufałam, boże jaka ja głupia byłam!
-Ale ja was nie okłamałem, pochodzę stąd.- odpowiedział po cichu.
-Theo przywal mu bo nie wytrzymam jak będzie tak dalej gadał. – powiedziałam.
-O nie! Ja pierwszy! – wykrzyczał Jason, waląc Alexa w prawy bok.
Chłopak przechylił się z bólu na krześle, nie może złapać powietrza.
-Jeśli to nie pomoże, dostaniesz troszkę wyżej. – powiedział Theo.
-Co ja wam takiego robię!? – wykrzyczał.
-Masz jeszcze czelność pytać!? Bronisz jakiegoś psychopatę, i zwalasz winę na to miasto! – wykrzyczał Jason.
-Dobra dawaj go, teraz moja kolej. – powiedział spokojnie Theo.
Uderzył go, otwartą ręką w twarz. Alex zatoczył się na bok, ale szybko złapał równowagę. Chciał oddać Theo, ale ten złapał jego rękę  i odrzucił go. Theo jest bardzo silny, ale nie jest jakimś psychopatą. Nie bije dla przyjemności. Nie oddał mu ciosu za podniesioną na niego rękę.
-Nie będziemy cię już prosić o pomoc, nie wyszło nam to na dobre. Przyszliśmy sprawić, żebyś miał większe wyrzuty sumienia, niech to nie daje ci spokoju. – powiedziałam wychodząc z celi.
Wróciliśmy do pokoi, walnęłam się na łóżko. Ciężki dzień, okazało się kto jest naprawdę nienormalny. Bałam się tego miasta, a teraz widzę w nim sojusznika, którego kilka godzin temu widziałam w Alexie. Dosyć tego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz