Alex
Prezydent zapewnił nam nocleg, w jego hotelu.
Dostaliśmy 3 pokoje, ja byłam w jednym z Theo. Kobieta mniej więcej w wieku
mojej siostry, przyniosła nam kolację. Makaron z sosem posypany bazylią. Zapach
był piękny. Zjadłam szybko, byłam głodna, a jedzenie było naprawdę smaczne.
Postawiłam talerz na stole i rzuciłam się na łóżko. Theo miał łóżko kilka
kroków od mojego, zrobił to samo.
-Ale się najadłem. – powiedział.
-Ja też. Theo, co teraz zrobimy z Alexem? – zapytałam.
-Umówiłem się już z Jasonem, że mu przywalimy kilka
razy. – odparł i się zaśmiał.
-Chyba mu się należy. – odpowiedziałam. – Co teraz
zrobimy z miastem którego nikt nie zna, zaatakowali nas, zniszczyli miasto. Nie
zostawimy tego tak prawda?
-Rozmawiałem z Walterem, jeśli prezydent odmówi
pomocy, sami ich zaatakujemy. Mamy dobrych żołnierzy, tak samo mamy bomby,
samoloty. Nie są od nas w niczym lepsi. – powiedział Theo.
-Masz rację. – odpowiedziałam. – Idę z wami do Alexa.
– zaśmiałam się.
Theo wstał, podał mi rękę i wyszliśmy z pokoju.
Naprzeciwko apartament miał Jason z Clarkiem. Zapukaliśmy do drzwi, otworzył
nam i od razu wiedział o co chodzi. Wziął kurtkę i ruszyliśmy schodami w dół,
do celi Alexa.
-Theo, ja mu pierwszy przywalę. – zaśmiał się Jason.
-Dobra, tylko nie oszczędzaj ręki. – odparł Theo.
-Chłopaki, najpierw porozmawiajmy. Nie pozwolimy mu
się wymigiwać. Przesadził. – powiedziałam.
Długi korytarz dzielił nas od celi. Alex jest naszym
więźniem, możemy robić z nim co chcemy. Zdenerwował mnie na tyle, że sama mam
ochotę dać mu parę razy w zęby. Gdy tylko o tym pomyślę hamuję się, nie
powinnam denerwować się, przez taką osobę jak on. Cały czas po głowie, latały mi
obrazy, tego jego głupkowatego uśmiechu do Jeana. Gdy tylko pomyślę, że jego
dłonie zabiły Ellie i Spencera. Gdy przypomnę sobie o tym, boli mnie ręka, też
postrzelona przez niego. Dochodzimy do celi, siedzi w kącie na krześle, z pustą
miną.
- O chłopie! Ale sobie nagrabiłeś! – krzyknął Jason,
przyciągając sobie krzesło bliżej niego.
Alex nie odezwał się ani słowem. Chciałabym wygarnąć
mu wszystko co o nim myślę, ale szybko rozwiewam te myśli.
-Alex, zabiłeś moją siostrę, kapitana Spencera, prawie
zabiłeś Theo i mnie! – wykrzyczałam. – A ja mimo to ci zaufałam, boże jaka ja
głupia byłam!
-Ale ja was nie okłamałem, pochodzę stąd.-
odpowiedział po cichu.
-Theo przywal mu bo nie wytrzymam jak będzie tak dalej
gadał. – powiedziałam.
-O nie! Ja pierwszy! – wykrzyczał Jason, waląc Alexa w
prawy bok.
Chłopak przechylił się z bólu na krześle, nie może
złapać powietrza.
-Jeśli to nie pomoże, dostaniesz troszkę wyżej. –
powiedział Theo.
-Co ja wam takiego robię!? – wykrzyczał.
-Masz jeszcze czelność pytać!? Bronisz jakiegoś
psychopatę, i zwalasz winę na to miasto! – wykrzyczał Jason.
-Dobra dawaj go, teraz moja kolej. – powiedział spokojnie
Theo.
Uderzył go, otwartą ręką w twarz. Alex zatoczył się na
bok, ale szybko złapał równowagę. Chciał oddać Theo, ale ten złapał jego
rękę i odrzucił go. Theo jest bardzo silny,
ale nie jest jakimś psychopatą. Nie bije dla przyjemności. Nie oddał mu ciosu
za podniesioną na niego rękę.
-Nie będziemy cię już prosić o pomoc, nie wyszło nam
to na dobre. Przyszliśmy sprawić, żebyś miał większe wyrzuty sumienia, niech to
nie daje ci spokoju. – powiedziałam wychodząc z celi.
Wróciliśmy do pokoi, walnęłam się na łóżko. Ciężki
dzień, okazało się kto jest naprawdę nienormalny. Bałam się tego miasta, a
teraz widzę w nim sojusznika, którego kilka godzin temu widziałam w Alexie.
Dosyć tego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz