Wybacz Jane!
Po dość długiej rozmowie z prezydentem, razem z Theo
wyszliśmy z gabinetu. Na korytarzu Theo się zatrzymał.
-Jane, ja muszę jechać do domu, chcę pobyć chwilę sam.
– powiedział.
-Jasne, rozumiem. Przygotuj obiad. – zaśmiałam się.
Kącik jego ust na chwilę wygiął się w górę. Przybliżył
się pocałował mnie i odszedł. Sprawdziłam grafik, zauważyłam, że Jason ma teraz
dyżur w pokoju obserwacyjnym, przy jego nazwisku, było również moje. Weszłam po
ciuchu do pokoju, był tam tylko Jason. To dziwne zazwyczaj jest tutaj pełno
ludzi, którzy gapią się w te ekrany jak zombie. Jason siedział i patrzył w
podłogę, bez ruchu, podeszłam i położyłam rękę na jego ramieniu, ze strachu aż
podskoczył.
-Jane ja myślałem, że nie żyjecie…
-Nikt ci nie powiedział? Wróciliśmy już dobry tydzień
temu. – powiedziałam.
-Naprawdę? Myślałem, że nadal jesteście w lesie.
Opowiedziałam mu o całej przygodzie w lesie, która nie
skończyła się dla nikogo najlepiej. Theo zawsze będzie miał problem z płucami i
sercem. A ja mam na sumieniu dwójkę żołnierzy. Gdy tylko mu o tym
opowiedziałam, wziął mnie w swoje ramiona. Silne, ciepłe ciało otaczało mnie
jak tarcza. Jego twarz była w moich włosach, a usta przywierały do mojej głowy.
-Stęskniłem się…
-Ja też, szkoda, że dopiero teraz się spotykamy.
-Jane, ja muszę ci coś powiedzieć, to ważne. –
powiedział.
Na samą myśl mam ciarki.
-Wiem, że twoja mama zmarła, to ciężka sytuacja dla
ciebie, taty. Więc postanowiłem, że nie będę nadal obciążać twojego taty Julią.
– powiedział.
-Jason, rozmawiałam z tatą, ona mu pomaga, nie
szkodzi.
-Chcę ją tutaj sprowadzić. – powiedział.
-Oszalałeś? Popatrz ile jest tutaj ataków, nie będzie
tutaj bezpieczna…
-Odkąd dowiedzieliśmy się, że mamy wroga, nikt
nigdzie, nie jest bezpieczny. Rozumiesz? – powiedział, wstał i podszedł do
okna.
-Nic nie rób, wszystko jest dobrze. – wyszeptałam będąc
bardzo blisko niego.
-Jane ja… - zawahał się. – boję się.
Znów znalazłam się w jego ramionach.
-Jest jeszcze jedna sprawa. – powiedziałam.
Opowiedziałam mu o całej sytuacji z Walterem, był
wściekły. Wiem, że Jason traktował go jak ojca, znali się od dziecka. A okazał
się zdrajcą i mordercą. Schował twarz w dłoniach i tak siedział, dużo czasu.
-Ciężko mi… - powiedział.
-Co się dzieje? – zapytałam z nie pokojem bo
zobaczyłam, że w jego oczach zaczynają zbierać się łzy.
-Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – powiedział.
-Pierwszego dnia gdy byłam w wojsku, cały czas
spoglądałeś na mnie, pamiętam. – odparłam.
-Jak myślisz dlaczego cały czas na ciebie patrzyłem? –
zapytał. – Zakochałem się.
Milczałam, on patrzył mi głęboko w oczy. Odrzucił
kosmyk brązowych prawie czarnych włosów z oczu. Niebieskich jak morze, pięknych
oczu.
-Każda chwila, gdy widzę ciebie i Theo jest dla mnie
ciosem. Nie zwykłym uderzeniem w twarz, czy kopniakiem w goleń. Jest jak nóż
który powoli i dokładnie wbija się w moje serce, pozostawiając dziurę którą
może uleczyć uśmiech osoby, w której jesteś zakochany. Rozumiesz?
-Jason ja… - zaczęłam.
-Wiem, wiem ,nie możesz. – odparł z rezygnacją.
Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Zostawił otwarte
drzwi. Nie minęła chwila jak ruszyłam za nim. Siedział na krześle, obok
recepcji, znów patrzył nieruchomo w podłogę. Podeszłam.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytałam spokojnie.
-Nie miałem odwagi. – oparł podnosząc wzrok. – Z każdą
chwilą, którą spędziłem z tobą, przekonywałem się do mojego uczucia. Dużo czasu
siedziałem cicho, ale nie dał bym sobie spokoju gdybym nie spróbował.
Wstał i zbliżył się do mnie, położył mi dłonie na
biodrach.
-Za każdym razem gdy cię dotykałem czułem się
niesamowicie.
Nasze twarze były już bardzo blisko, oddychaliśmy
jednym powietrzem. Jeszcze bliżej, nasze nosy się już dotykały, Jason cały czas
patrzył mi głęboko w oczy. W końcu odważył się i pocałował mnie. Odepchnęłam go
i wyszłam z ratusza. Otwierając drzwi usłyszałam jego głos.
-Wybacz Jane!
No to poszalałaś <3 Rozdział niezły, ale mógł być dłuższy. Miałaś cały dzień !!! :*
OdpowiedzUsuńPisz dalej i czytaj moje opowiadanie <3