Zacznijmy
Trzech
mężczyzn stało w kajdankach na środku holu. Felipe i jego kompani. Prezydent
podszedł i o czymś rozmawiali. Stałam na drugim końcu korytarza nic nie
słyszałam. Prezydent machnął rękę, żeby straże ich odprowadzili. Poszli w
stronę więzienia. Obok mnie stał Jason, Luke i Theo. Prezydent podszedł do nas,
jego mina mówiła wszystko.
-Wszyscy
mówią, że ich dowódca, nie podpisze paktu. – zawiadomił.
-W takim
razie co teraz? – zapytałam.
-Muszę
naradzić się z Walterem i z wami. Spotkajmy się wieczorem w moim gabinecie.
-Będziemy. –
odparł poważnie Jason.
Boję się
wojny. Nie chcę, żeby wybuchła. Informacje są już głoszone w całym mieście.
Szykują wojsko. Boję się, że niestety dojdzie do najgorszego. Walter
zaprowadził nas do pomieszczenia gdzie było pełno telewizorków. Na ekranach
były pokazane, miejsca obok bramy, miasto, nasze obozy.
-Obserwujcie,
czy nie zbliża się niebezpieczeństwo. Na górze jest specjalna kamera z której
widać miasto przeciwnika. – zawiadomił Walter.
Na środku
pokoju były kręcone, wąskie schody. Weszłam powoli na górę. Pomieszczenie było
zbudowane z okien. Na środku stał teleskop podeszłam i zerknęłam. Prawie nic
nie było widać. Wciąż pada deszcz. Usłyszałam, że ktoś wchodzi po schodach.
Powoli stawia każdy krok. Theo. Podszedł do mnie.
-Boisz się?
– zapytał.
-A ty nie?
-Każdy się
boi. Sytuacja jest straszna. – wypowiadając te słowa przyciągnął mnie od siebie
i objął.
-Nie możemy
pozwolić im na zniszczenie, dlatego staniemy do walki. Ja również.
-Nie musisz,
mamy wielu żołnierzy.
-Może i nie
muszę. Ale chce. – powiedziałam.
-Powiedziałem
ci kiedyś, że pójdę za tobą wszędzie. W tym przypadku będzie tak samo. Po pracy
spakujemy się i pójdziemy do naszego nowego apartamentu.
-Zapomniałam
o tym. Wybacz.
-Nie
przejmuj się. – wyszeptał mi wprost do ucha.
Jego usta
dotknęły mojej szyi. Rozległ się alarm. Pokój z okien zrobił się czerwony przez
lampkę na ścianie. Zbiegliśmy szybko na dół. Na jednym z telewizorków
zobaczyłam sześć samolotów,
zmierzających na miasto. Zrzucają jakiś zielony gaz.
-Co to
jest!?
-Gaz
łzawiący. – powiedział Theo.
-Koniec z
tymi ich gierkami. Teraz pora na nasz ruch! – wykrzyczał Jason i wyszedł z
pokoju.
Pobiegł
korytarzem do gabinetu Waltera. Razem przybiegli tutaj. Walter był spokojny,
spodziewał się tego?
-Wiedzieliśmy,
że to zrobią, przygotowaliśmy ludzi.
-Dlaczego
nam nie powiedziałeś? – zapytałam.
-Jesteście
tutaj, bezpieczni.
-Zrobicie
coś z tym czy dalej będziecie czekać?! W końcu zniszczą i to miasto! –
wykrzyczał Jason.
-Uspokój
się. – warknął Walter.
-Nie będziesz
mi mówił co mam robić.
Jason był
bardzo agresywny. Wzbudził u Waltera gniew. Theo musiał ich rozdzielać i
uspokajać. Jason otworzył kopniakiem drzwi i wyszedł. Widziałam przez szybę, że
poszedł w stronę garażu. Pobiegłam za nim. W całym mieście jest gaz łzawiący.
Spotkałam go przy motorze. Już miał odpalać silnik, zatrzymałam go.
-Dokąd się
wybierasz? – zapytałam.
-Do domu,
zejdź mi z drogi.
-Nie możesz,
jesteś nam potrzebny.
-Jak było
przed momentem widać najwyraźniej nie.
-Przestań
zachowywać się jak dzieciak, oni dobrze wiedzą co robią.
-Do diabła z
wami wszystkimi.
Odpalił
silnik i odjechał. Wróciłam do pokoju, spakowałam rzeczy. Theo czekał już z
gotowym plecakiem przy stole.
-Chodźmy,
może tam w końcu zaznam spokoju.
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńKażdy kolejny jest coraz lepszy, naprawdę fajnie! ♥
C U D N E <3
OdpowiedzUsuń