tło

tło
tło

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 34



                                   Zacznijmy
Trzech mężczyzn stało w kajdankach na środku holu. Felipe i jego kompani. Prezydent podszedł i o czymś rozmawiali. Stałam na drugim końcu korytarza nic nie słyszałam. Prezydent machnął rękę, żeby straże ich odprowadzili. Poszli w stronę więzienia. Obok mnie stał Jason, Luke i Theo. Prezydent podszedł do nas, jego mina mówiła wszystko.
-Wszyscy mówią, że ich dowódca, nie podpisze paktu. – zawiadomił.
-W takim razie co teraz? – zapytałam.
-Muszę naradzić się z Walterem i z wami. Spotkajmy się wieczorem w moim gabinecie.
-Będziemy. – odparł poważnie Jason.
Boję się wojny. Nie chcę, żeby wybuchła. Informacje są już głoszone w całym mieście. Szykują wojsko. Boję się, że niestety dojdzie do najgorszego. Walter zaprowadził nas do pomieszczenia gdzie było pełno telewizorków. Na ekranach były pokazane, miejsca obok bramy, miasto, nasze obozy.
-Obserwujcie, czy nie zbliża się niebezpieczeństwo. Na górze jest specjalna kamera z której widać miasto przeciwnika. – zawiadomił Walter.
Na środku pokoju były kręcone, wąskie schody. Weszłam powoli na górę. Pomieszczenie było zbudowane z okien. Na środku stał teleskop podeszłam i zerknęłam. Prawie nic nie było widać. Wciąż pada deszcz. Usłyszałam, że ktoś wchodzi po schodach. Powoli stawia każdy krok. Theo. Podszedł do mnie.
-Boisz się? – zapytał.
-A ty nie?
-Każdy się boi. Sytuacja jest straszna. – wypowiadając te słowa przyciągnął mnie od siebie i objął.
-Nie możemy pozwolić im na zniszczenie, dlatego staniemy do walki. Ja również.
-Nie musisz, mamy wielu żołnierzy.
-Może i nie muszę. Ale chce. – powiedziałam.
-Powiedziałem ci kiedyś, że pójdę za tobą wszędzie. W tym przypadku będzie tak samo. Po pracy spakujemy się i pójdziemy do naszego nowego apartamentu.
-Zapomniałam o tym. Wybacz.
-Nie przejmuj się. – wyszeptał mi wprost do ucha.
Jego usta dotknęły mojej szyi. Rozległ się alarm. Pokój z okien zrobił się czerwony przez lampkę na ścianie. Zbiegliśmy szybko na dół. Na jednym z telewizorków zobaczyłam  sześć samolotów, zmierzających na miasto. Zrzucają jakiś zielony gaz.
-Co to jest!?
-Gaz łzawiący. – powiedział Theo.
-Koniec z tymi ich gierkami. Teraz pora na nasz ruch! – wykrzyczał Jason i wyszedł z pokoju.
Pobiegł korytarzem do gabinetu Waltera. Razem przybiegli tutaj. Walter był spokojny, spodziewał się tego?
-Wiedzieliśmy, że to zrobią, przygotowaliśmy ludzi.
-Dlaczego nam nie powiedziałeś? – zapytałam.
-Jesteście tutaj, bezpieczni.
-Zrobicie coś z tym czy dalej będziecie czekać?! W końcu zniszczą i to miasto! – wykrzyczał Jason.
-Uspokój się. – warknął Walter.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić.
Jason był bardzo agresywny. Wzbudził u Waltera gniew. Theo musiał ich rozdzielać i uspokajać. Jason otworzył kopniakiem drzwi i wyszedł. Widziałam przez szybę, że poszedł w stronę garażu. Pobiegłam za nim. W całym mieście jest gaz łzawiący. Spotkałam go przy motorze. Już miał odpalać silnik, zatrzymałam go.
-Dokąd się wybierasz? – zapytałam.
-Do domu, zejdź mi z drogi.
-Nie możesz, jesteś nam potrzebny.
-Jak było przed momentem widać najwyraźniej nie.
-Przestań zachowywać się jak dzieciak, oni dobrze wiedzą co robią.
-Do diabła z wami wszystkimi.
Odpalił silnik i odjechał. Wróciłam do pokoju, spakowałam rzeczy. Theo czekał już z gotowym plecakiem przy stole.
-Chodźmy, może tam w końcu zaznam spokoju.

2 komentarze: