tło

tło
tło

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 47



Nie zostawiaj mnie
Siedzę na podłodze w samolocie. Przez okno widzę, że ten las płonie. Widzę Jasona próbującego uratować Theo. Robi mu masaż serca, oboje pozostajemy w wierze, że jego serce zacznie ponownie bić.
Przed oczyma widzę obraz całej sytuacji. Widzę nóż cały zakrwawiony wbity w serce Alexa. Widzę wypływającą krew z ust Felipe. To wszystko moja wina. To ja ich zabiłam, to nie tak miało być. Nie tak. Dolatujemy do szpitala, znów spuszczają nas na niby łódce na dół. Wkoło nas jest już pełno lekarzy. Jason w końcu się odsuwa i każe młodemu lekarzowi cały czas go reanimować. To w ogóle nie pomaga. Wiozą go do sali szpitalnej, kładą na łóżku i podłączają do masy komputerów. Na jednym monitorze widzę linie, nie wielkie wzniesienia. Przynajmniej nie jest prostą linią. Lekarze powiedzieli, że teraz zostało nam tylko czekać, nic już nie możemy zrobić. Dali mu 20% na przeżycie. Ta wiadomość zabolała mnie, poczułam się jakbym już go straciła. Jakbym już była sama. Pamiętam jak tato od dziecka powtarzał, że nadzieja umiera ostatnia. W tym przypadku nie będzie inaczej. Nigdy nie porzucę nadziei, że jego kącik ust znów powędruje w górę, że jego usta choć raz jeszcze dotknął moich ust. Wierzę w to, że powróci i powie, że wciąż mnie kocha. Bo nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jeśli on umrze, ja też.  Usiadłam obok niego na krześle, moja ręka objęła jego. Blada, zimna dłoń, pod moimi palcami.
-Kochanie, nie zostawiaj mnie. – wyszeptałam.
Zaczęłam płakać, wrzeszczeć, żeby tylko się obudził.
Położyłam się obok niego, moja głowa leżała na jego ramieniu. Mijały godziny, zasnęłam.
Śnił mi się Theo. Wszystkie chwile które razem spędziliśmy. Jego czarujący uśmiech i nasze pocałunki, jego słowa, dotyk. Wszystko. Obudził mnie kaszel. Theo się dusił, szybko zawołałam lekarza. Odłączyli od niego kilka kabelków, żeby mógł samodzielnie oddychać.
-To niesamowite… - powiedział ze zdumieniem młody lekarz.
-Co jest niesamowite? – zapytałam
-Jego narządy były poparzone przez prąd, były małe szanse, że to przeżyje. A mimo to…
Popatrzyłam na niego, znów widzę jego uśmiech, jego szczere spojrzenie. I ciepły dotyk. Lekarze wyszli zostaliśmy sami.
-Żyjesz…
-Tylko dla ciebie. – wyszeptał.
-Przepraszam, że byłam tak głupia, żeby iść do lasu. Przepraszam, że zgodziłam się, żebyś narażał życie ze mną. Wybacz mi….
-Oh nie gadaj tyle – zaśmiał się. – Pocałuj mnie, bo sam nie dam rady.
Nachyliłam się i moje usta lekko dotknęły jego warg. Przez ostatnie godziny, właśnie o to się modliłam. Jestem spokojna, bo żyje. Ale sama nie wiem co teraz będzie, zabiłam człowieka. Nie mam na myśli tutaj sądu czy coś w tym stylu, ale wyrzutów sumienia. Boję się tego. 
Nadal leżeliśmy razem na jednym łóżku. Theo jest bardzo osłabiony, prawie w ogóle się nie rusza. Co chwile zasypia i się budzi. W końcu na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Wrócił i teraz już wszystko będzie ok. Musi. 

2 komentarze:

  1. HahahHahhHa wygrałam !!! Jednak nie zrobiłaś mi na złość i Theo żyje <3. Zwycięstwo. Rozdział wcale nie jest do dupy jak mówiłaś. Pisz dalej i nie zabijaj kogo popadnie. A teraz idę z tobą gadać i ci przeszkadzać :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówiłam ci że Theo przeżyje. Jednak miałam rację ;3
    Świetny rozdział, tak, coraz lepsze piszesz, dobre opisy i dobra akcja... Ale wątek Jane&Theo musi być bardziej rozwinięty! Pisz go więcej! Już piszesz bardzo dużo, ale nie przestawaj. Mi się podoba :D
    Ja piszę kreatywne komy, a ty pisz dalej kreatywne rozdziały... i wygraj to coś do czego cię nominowano. Musisz c:

    OdpowiedzUsuń