Zrób coś w końcu
Theo otworzył z hukiem drzwi do gabinetu Waltera, aż
podskoczył na krześle. Stanęliśmy naprzeciwko wielkiego, dębowego biurka za
którym siedział Walter. Dzisiaj wyglądał inaczej, miał inny mundur, na którym
było pełno odznak, włosy zaczesane do tyłu. Siedział na dużym fotelu jak jakiś
prezes.
-Nauczysz się w końcu pukać? – zapytał ze spokojem.
-Co po tym wszystkim zamierzasz zrobić? – zapytał. – A
może dalej będziesz czekał, aż pozabijają wszystkich?!
-Uspokój się Theo! – krzyknął Walter i wstał z impetem
z krzesła.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić! Morderco…
Na te słowa Walter ponownie usiadł na krzesło, nie
wiedziałam o co chodzi. Dlaczego Theo nazwał Waltera mordercą?
-Widziałem was…widziałem co zrobiłeś. – powiedział
Theo.
Walter milczał unikał kontaktu wzrokowego z Theo,
głowę miał spuszczoną, jest winny. Theo mocno walnął ręką w biurko.
-Za to powinieneś zrezygnować z wojska. – powiedział Theo.
-Musiałem to zrobić rozumiesz?! Musiałem!
-Co to znaczy musiałeś!? Zabiłeś mi ojca!
-To nie tak jak myślisz…
Theo wybuchł, był rządny zemsty. Walter zabił mu ojca…
kiedy? Jak? Dlaczego? Obszedł biurko i podszedł do Waltera, patrzył mu prosto w
oczy. Wziął zamach i uderzył pięścią Waltera w twarz. Ten upadł na podłogę,
chyba stracił przytomność. Theo się nachylił i wydarł z jego munduru wszystkie
odznaki. A tabliczkę z nazwiskiem oraz rangą leżącą na biurku, zgniótł butem.
Nie odzywałam się, wiedziałam, że to go tylko
zdenerwuje. Poszliśmy do prezydenta, tym razem Theo zapukał. Nie czekał na
odpowiedź za drzwi, po prostu zapukał i wszedł a ja za nim. Prezydent gdy nas
ujrzał wstał z krzesła. To samo biurko, ten sam mundur. Theo położył odznaki Waltera
na biurku.
-Walter zrezygnował z posady. – powiedział stanowczo
Theo.
-Jak to zrezygnował? Co się stało? – zapytał prezydent.
-Mój ojciec był wysoko postawionym kapralem, decydował
o wszystkim. Kilka dni temu, przyjechał tutaj mnie odwiedzić. Niczym mnie
znalazł, spotkał go Walter. Kłócili się, w końcu mój tato nie wytrzymał i po
prostu odszedł. Walter wtedy wyciągnął broń i strzelił mu w plecy. Przyjaźnili
się od bardzo dawna, a on z zimną krwią zabił mi ojca. Rozumie pan?
-Theo tak mi przykro…
Stałam jak słup obok, ta informacja mną wstrząsnęła.
Widzę, że Theo powstrzymuje łzy. Dlaczego nie powiedział mi tego od razu.
Chwyciłam go za rękę, zacisną ją mocno, jakby nie chciał jej już nigdy
puszczać. Położyłam głowę na jego ramieniu, próbowałam zahamować łzy.
-Proszę, żeby pan go ukarał… Teraz. – zażądał Theo.
-W tej sytuacji zostanie oczywiście skreślony. Nie
będzie podejmował już ważnych decyzji. Będzie zwykłym obywatelem…
-Słusznie. – powiedziałam.
Każdy z nas od początku traktował Waltera jak ojca.
Jak osobę do której można przyjść po pomoc. Nadal zastanawiam się dlaczego
zabił ojca Theo, o czym oni wtedy rozmawiali. Theo musiał widzieć całą tą
sytuację, wyobrażam sobie co wtedy czuł. Ale kiedy to się wydarzyło? Kiedy dokładnie?
Nie chcę znać odpowiedzi na te pytania, Theo nie
został nikt, mnie został jeszcze tato. Chociaż sama nie wiem, czy przeżył
ostatni atak, na samą myśl o tym nogi mi się ugięły.
Cudo jak zwykle ;3
OdpowiedzUsuńCudo jak zwykle ;3
OdpowiedzUsuńRozdział piękny. Znając Ciebie jej ojciec pewnie już nie żyje -___- Ale i tak Cię lubię <3 Weny !!!! I pisz dalej !!!!
OdpowiedzUsuń