Rozdział 67
Tato
wytłumaczył mi, że ma teraz dużo pracy na oddziale, więc nie może teraz rozmawiać.
Dał mi klucze do mieszkania i powiedział żebym przygotowała coś na kolacje.
Jason poszedł zobaczyć się ze starymi kumplami, a ja z Ianem do mieszkania.
Pierwsze co zobaczyłam to ogromny bałagan, puste butelki po winie, nie pomyte
naczynia w zlewie, porozrzucane ubrania po podłodze.
-Ehhh…
Zajmij się kolacją, a ja ogarnę ten bajzel – powiedziałam do Iana z lekkim
zmęczeniem.
Ian bez
słowa wziął się do pracy przy obiedzie. Poskładałam ubrania, podkurzałam,
ogarnęłam butelki. Wydawało mi się, że będzie z tym więcej roboty. Nie jestem
zła na tatę, że był tutaj taki nie porządek, nadal cierpi po śmierci mamy.
-Od razu
lepiej. – powiedziałam odkładając worek na śmieci. – Nastawię pranie i
skończone.
-Kolacja
gotowa, za ile będzie twój tata? – zapytał Ian rokładając talerze na stole.
Do domu
wpadł Jason z uśmiechem, od razu usiadł przy stole.
- A ty co
taki wesoły? – zapytałam opierając się na jego barkach.
-Bo
spodziewam się pysznego posiłku od kucharza Iana. – zaśmiał się.
-A co jeśli
ci powiem, że nie zasłużyłeś sobie na kolacje? – zapytał Ian.
-Daj mi jeść
a nie takie głupoty gadasz. – odgryzł
-Darmozjad. –
zaśmiał się podając mu talerz pełen jedzenia.
Tato
przyszedł i zjedliśmy kolacje. Wszystkim bardzo smakowało wykwintne danie Iana.
Usiedliśmy na kanapie, tato mi opowiadał co się u niego działo, jak praca itp.
-Gdzie jest
Theo? Zachorował? – zapytał tata.
-Theo
niestety nie żyje. – wyręczył mnie Ian, a ja odetchnęłam z ulgą, że po raz
kolejny nie będę musiała wypowiadać tych słów.
Tato
widział, że się rozklejam więc mocno mnie przytulił, wyszeptał, że wie co teraz
czuje.
-Widzę, że
niezłe porządki mi tutaj zrobiliście…
- Nie ma za
co – odparłam.
Chwile
jeszcze zostaliśmy, ale wszyscy chcieliśmy być na noc w domu, jutro mam
szkolenia, więc musze być w obozie. Nie minęła dwudziesta a my zebraliśmy się i
pojechaliśmy do domu. Standardowy plan: prysznic i do łóżka. Tym razem Jason
nie przyszedł.
Obudziłam
się rano, pełna energii do pracy, szybko włożyłam mundur. Dwa lenie jeszcze
spały. Obudziłam ich gwizdem czajnika.
-Kawa
gotowa, wstawajcie!!! – popędziłam jakby byli moimi poddanymi.
Zerwali się,
ubrali, wypili kawe i byli gotowi do pracy. Pojechaliśmy jak zawsze motorami,
mimo że padał deszcz. Dojeżdżaliśmy do bramy, ale nikt nie otwierał. Jason
podszedł i próbował wciskać guzik, dopiero po paru minutach brama się
otworzyła.
Na placu nie
było nikogo, kompletnie nikogo, podjechaliśmy pod budynek dowództwa, ktoś tutaj
jednak musi być pomyślałam. W środku był Tomas, generał oddziału 6, był ranny.
-Gdzie są
wszyscy?! – zapytałam.
-Nic nie
wiecie? Wróg zaatakował. Wszystkie oddziały są u bram miasta, walczą na śmierć
i życie. – opowiedział Tomas.
Nogi się pode
mną ugięły, Ian to zauważył i musiał mnie trzymać, żebym nie upadła.
-Tylko tego
brakowało. – opowiedziałam, rzucając się do drzwi.
Zaczęło się,
najgorszy scenariusz się spełnia…
Doczekam się dalszych losów? <3
OdpowiedzUsuń