Rozdział 65
Minęło kilka
dni, nie przespanych nocy, wypłakanych godzin. Straciłam poczucie czasu, sama
nie wiem gdzie ten czas się podział. Wszystkie wspomnienia z Theo przeleciały
mi przez głowę chyba ze sto razy. Przed oczami mam tylko jeden widok, jak
zakrwawiony leżał u moich stóp.
Siedzę pod
prysznicem od paru minut pozwalam wodze spływać po mnie. Wyłączyłam się na
świat, nikt dla mnie nie istniał. Zawiadomiłam, że chcę pobyć sama, i wszyscy
to uszanowali. Przez głowę przewija mi się wiele myśli, jedną z nich jest powód
samobójstwa Theo. Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego to zrobił i doskonale
wiem, że to nie jest wina tego jednego zabójstwa. To trwało od dłuższego czasu,
znikał na całe dnie, mało mówił, zamknął się w sobie. Wtedy w ogóle nie
zwracałam na to uwagi wręcz ignorowałam to, w takim razie to zabójstwo musiało
go dobić. Nie spocznę dopóki nie dowiem się co tak naprawdę się stało.
-Koniec tego
Jane. Czas działać! – powiedziałam sama do siebie zakręcając wodę.
Wyszłam spod
prysznica wytarłam się, założyłam pierwsze lepsze ciuchy i wyszłam z domu.
Zeszłam do garażu wsiadłam na motor i ruszyłam w stronę obozu, żeby spotkać
Iana.
Otworzyła
się brama i znów ujrzałam tą dyscyplinę wojskową, której mi tak brakowało. Generałowie
i ich oddziały na musztrze. Porządek. Podeszłam pod namioty mojego oddziału. Weszłam
do środka. Znajome twarze, wszyscy wpatrzeni we mnie, jakby przez ten cały czas
na mnie czekali. Mój wzrok obejmował każdego po kolei, aż w końcu zatrzymał się
na Ianie. Wymieniliśmy się spojrzeniami, wstał podszedł.
-W końcu
jesteś… - powiedział.
Nie byłam w
stanie się powstrzymać, rzuciłam mu się na szyje. Tak długo nie miałam z nikim
kontaktu, tak bardzo mi go brakowało. Usiadłam wraz z moim oddziałem,
przyjaciółmi. Minął kwadrans jak do namiotu wszedł James.
-Jane?
Cześć! – krzyknął!
-Boże czy naprawdę,
aż tak dużo czasu minęło, że tak za mną tęskniliście? – zaśmiałam się.
Rozmawialiśmy
wszyscy długo, naprawdę długo.
-To co
panowie! Bierzemy się do roboty. Bieg czy może siłownia?
-Siłownia
Generale! – krzyknęli jednym tchem.
Wyszliśmy z
namiotu. Stanęłam na czele, zgranego rzędu, wojskowym krokiem ruszyliśmy na
siłownie. Nie jestem jeszcze w stanie ćwiczyć więc siedziałam na ławce i
rozmawiałam z Jamesem, opowiadał mi co się działo pod moją nie obecność w
oddziale. Przyglądałam się mężczyźnie na bieżni, mocno wysportowany, biegł
bardzo szybkim tempem. W końcu szedł z bieżni przeszedł obok mnie. Zobaczyłam
jego twarz. Jason.
-Jason! –
krzyknęłam.
Odwrócił się
szybko, spojrzał na mnie.
-Jane… -
wyszeptał przytulając mnie? Dlaczego mnie zostawiłeś?
-Już jestem,
znalazłem cie… - wyszeptał.
-Tak bardzo
mi cię brakowało. Gdzie byłeś…
Tyle czekałam, a tu coś tak krótkiego i kończysz w takim momencie?!? Czekam na więcej, a co do nowego wystroju bloga, bardzo ładny.
OdpowiedzUsuń